Pierwszego wieczoru zajrzeliśmy do Victoria Memorial(brytyjska budowla z imponującymi ogrodami wypełnionymi Bengalczykami w każdym wieku). Dobrze było na chwilę uciec od zgiełku, hałasu i kurzu miasta.
Kalkuta uchodzi za stolicę indyjskich intelektualistów, których zapewne jest tutaj wielu. Tak jak wielu jest bezdomnych żebrzących o pieniądze. Kolejny rażący kontrast. Wspaniała architektura wiktoriańska w zestawieniu z całymi rodzinami mieszkającymi na ulicy, wprost u progu imponujących budynków z dawno minionej epoki.
czwartek, 28 lutego 2013
Witaj cywilizacjo, żegnaj spokoju..
Ostatnie chwile w niezbyt sprzyjającej naszej podróży Orissie. Pierwszy przystanek wycieczki - świątynia Kriszny, do której wstęp mają wyłącznie wyznawcy hinduizmu. Nic nowego. Następnie, wypłynęliśmy 8 osobową łódką w 3 godzinny rejs, po największym w Azji Jeziorze Chilika. Dosyć imponujący obszar wodny z mini wysepkami.
Poznaliśmy przyjazną, młodą parę Hindusów, którzy na każdym kroku robili sobie z nami zdjęcia.
Powrót do Puri i przyjmujemy wyczekiwany kierunek: Kalkuta!
poniedziałek, 25 lutego 2013
Ostatni dzień w stanie Orissa. Pobudka o 6 rano, czas na ostatnią wykupioną, zorganizowaną wycieczkę. Niezbyt entuzjastcznie nastawieni pakujemy się (tym razem na czas) do rykszy. Wieczorem ruszamy nocnym pociągiem do Kalkuty. To była nasza ostatnia opłacona doba hotelowa w Puri (nawiasem mówiąc, najlepsza hotelowa łazienka dotychczas), więc całodniowa wycieczka nad jezioro Chillika okazuje się doskonałym rozwiązaniem na przeczekanie 12 godzin do pociągu.
sobota, 23 lutego 2013
Puri
Przystanek Puri. Piękny kompleks świątyń niestety (stety?) dostępny wyłącznie dla Hindusów. Puri, rzekomo turystyczne miejsce, świeci pustkami. Nic dziwnego. Zakurzona główna ulica i dostęp do morza nie wystarczy by przyciągnąć turystów (nie-Hindusów).
Ruszamy właśnie na zorganizowaną wycieczkę poza miasto, w nadziei na atrakcje dostępne również nam, białym zjadaczom chleba. Autobus pełny, krzykliwy przewodnik opowiada coś w języku hindi (za co z pewnością nie omieszka wyłudzić od pozostałych indywidualnej opłaty).
Wycieczka zakończyła się dla nas na pierwszym przystanku - Konark. Poirytowani dodatkowymi, niedorzecznymi opłatami oraz kolejną wyższą, tym razem 25krotnie, opłatą za wstęp do świątyni, odmówiliśmy i wróciliśmy do Puri. Zdecydowani, jak nigdy, na zmianę miejsca, raczyliśmy się poczciwym Old Monkiem oraz masala(!) coca colą :)
Wszystko w tym kraju ma posmak masali. Wszysyko z wyjątkiem pieniędzy...
czwartek, 21 lutego 2013
Bhubaneshwar 2
Dzień minął szybko. Spotkaliśmy paru wyjątkowych i przyjaznych Hindusów. Ranjana, który w imię Mauna Brata (praktykowanie milczenia) nie mówi prawie od roku. Do jednej ze świątyń zaprosił nas wesoły bramin (kapłan), nazywając postaci z Ramajany wykute w ścianach budynku. Zostaliśmy zaproszeni przez młodego Hindusa, mieszkającego na stałe we Włoszech, do świętego miejsca na chillum(pozostaliśmy obserwatorami w tej kwestii). Sprobowaliśmy za to odrobinę "magicznego" napoju bhang (mężczyzna przygotowywał go ok 5 godz) , bardzo popularnego na północy Indii. Po wszystkim odwiedziliśmy złote lwy z psychodelicznymi udami ;)
Bhubaneshwar
Dotarliśmy do Bhubaneshwar, Indie wschodnie, skąd mieliśmy ruszać dalej. Utknęliśmy w tym mieście na dwie noce z powodu ogólnokrajowego strajku. Ciężko było dowiedzieć się o co właściwie chodzi, strajkowała kolej, kierowcy autobusów, sklepy i restauracje.
Dzień spędziliśmy na zwiedzaniu orisańskich świątyń. Niestety do ważniejszych wstęp mają tylko wyznawcy hinduizmu. Jednak większość świątyń i przylegających do nich ogrodów, jest otwarta dla wszystkich. Ciekawe jest, że przychodzą tam całe rodziny nie tylko by się modlić. Przychodzą tam by się spotkać, wspólnie zjeść, razem spędzić czas; dzieci by się bawić, młodzi uczyć, starsi żeby skryć się w przyjemnym cieniu budynków. Świątynia jest dla Hindusów miejscem kultu religijnego ale też i drugim domem, miejscem spotkań i rozmów, z pewnością czymś więcej niż tylko świętym budynkiem.
środa, 20 lutego 2013
Podróż okazała się znośna. Miła rodzinka Hindusów zaoferowała nam, zaraz po wejściu do pociągu, zamianę na kuszetki obok siebie. Starszy pan zręcznie sterując młodymi zorganizował nam dobre miejsca oraz powiedział co warto zobaczyć w miejscu, do którego jedziemy.
Nie tylko indyjskie dworce są przeładowane. Począwszy od wagonów drugiej klasy (general), do których nawet komar nie odważy się wcisnąć, kończąc na wagonach sypialnianych (sleeper), gdzie ludzie potrafią upchać niezliczone liczby tobołków. Niektóre rodziny przenosząc się na nowe miejsce podróżują z całym swoim dobytkiem.
Nieważne ile trwałaby podróż, pociągowi handlarze nie dadzą Ci zginąć. Nakarmią, napoją, zadbają o bezpieczeństwo bagaży, sprzedając kłódkę, dostarczą wszystkiego, czego dusza zapragnie. Każdy ma swój malutki, przenośny biznes, który pozwala przetrwać kolejny dzień w kraju, gdzie mieć jakąkolwiek pracę znaczy "żyć".
wtorek, 19 lutego 2013
Komu w drogę temu doba w pociągu.
Po raz kolejny, z pewnością nie ostatni, indyjski dworzec(tym razem w Hospet) wita nas przyjemnym chłodem. Jak każdy dworzec, ten też przepełniony jest ludźmi i ich historiami.
Szykuje się ok 30 godzinna podróż. Jako wprawieni hardkorowcy posililiśmy się tradycyjnym thali, w lokalnej jadłodajni, przed wyprawą. Muszę wspomnieć, że w Hospet serwują najlepsze thali jakie dotychczas jadłam (naturalnie z dokładką).
Po trzech godzinach przesiadka w Guntakal na Prasanthi Express do Bhubaneswar. Na miejscu będziemy za 1.5 dnia..
piątek, 15 lutego 2013
Rumcajs daje sobie podciąć brodę w lokalnym "salonie fryzjerskim" (cud!) Mnie namawiano na zmianę koloru włosów na czarny.. może jeszcze nie teraz.
Zakupiliśmy bilety na dworcu w Hospet, po całym dniu poszukiwań u cwaniaków agentów w Hampi, którzy chętnie oskubią Cię z ostatniej Rupii. Zirytowani ich chciwością postanowiliśmy nie dać im na nas zarobić. Zatem we wtorek wyruszamy w 24 godzinną podróż do Bhubaneshwar w stanie Orrisa. A w międzyczasie zajadamy się, jak zwykle, potrawami różnych kuchni. Nowy kulinarny skarb: tybetańskie pierożki momo :)
czwartek, 14 lutego 2013
Bicyklem pędzimy
Wynajeliśmy motorek, nazwijmy go Wacław (Gienku wybacz), który ułatwił nam zwiedzanie świątyń w Hampi. Kolejny raz poraziła mnie różnica w cenie biletów dla zwiedzających. Obcokrajowcy 250 rupii, Hindusi 10 rupii. Mało rozsądny sposób na zachęcanie turystów, których z roku na rok jest mniej...
Po intensywnym dzionku należał nam się odpoczynek :) muzyczny wieczór w resta
uracyjce obok sponsorował, jak zawsze, Kingfisher ;)
Don't worry be Hampi!
Zgodnie z planem przemieszczamy się dalej. Tym razem z Maduraju powrót do stanu Karnataka. 8.5h w autobusie z klimą i najnowszym bollywoodzkim hitem kinowym na małym ekranie. Następnie 13h w pociągu na całkiem niezłych miejscówkach. Kolejne kulinarne odkrycie podczas podróży - ziemniaczany precel.
Dotarliśmy do Hampi. Pierwszy posiłek: thali, moim zdaniem najgenialniejszy wynalazek kuchni indyjskiej :) nocleg ogarnięty, zachód słońca zaliczony, kolacja udana.