Po krótce: dotarliśmy do Gokarny, ugotowaliśmy jajca i życzymy Wesołych :)
niedziela, 31 marca 2013
piątek, 29 marca 2013
Po raz przedostatni spędzamy wieki w pociągu (28h), żeby dotrzeć do punktu wyjścia. Maru Sagar Expres nad morze do Gokarny.
Jest 5.30 rano. W pociągu zaczynają się masowe pobudki. Ku moim niedowierzającym nozdrzom, nad moją pryczą unosi się zapach słodkości (a nie toalety w korytarzu czy mijanej rzeki-smródki). Słychać nieśmiałe okrzyki: "czaj, czaj, kofi, kofi, kofiiiiiiii..." Mozolnie ale stanowczo zaczyna się kolejny dzień niczym nieustraszonych podróżników.
czwartek, 28 marca 2013
Jaipur
Jaipur poczekał. Stolica Radżastanu nazywana jest Różowym Miastem, gdzie tak na prawdę róż przypominał przybrudzoną pomarańczę. Różowe Miasto to regularne ulice bazarów, które znajdują się pod zabudową starych murów. Pokrążyliśmy wśród nich znajdując nowe wynalazki kulinarne (na szczególną uwagę tutaj zasługuje "aloo tikka") różnokolorowe materiały, szlachetne kamienie i biżuterię, z czego,podobno, słynie Jaipur. Wszędzie trwały przygotowania do Holi - festiwalu kolorów.
Pod wieczór, leniąc się na tarasie, doświadczyliśmy pierwszej wiosennej ulewy :)
poniedziałek, 25 marca 2013
W ostatni dzień w stolicy podjechaliśmy metrem zobaczyć bahaistyczną Świątynię Lotosu, w której nie ma żadnych symboli religijnych a wstęp mają wszyscy. Imponujący kształtem budynek, w środku króluje pełen minimalizm: marmurowe ławki i dywan. Przed powrotem do pokoju małe cappucino na Connught Place i nocne czuwanie z pakowaniem na pociąg do Jaipuru.
3 nad ranem ruszamy na dworzec. Okazało się, że odjazd jest ze stacji Delhi a nie New Delhi, odległej ok 6 km. Tym razem targujemy się mniej zawzięcie niż zwykle z ryksiarzem (ale nadal targujemy się) o cenę kursu. Wczesny poranek na dworcu, nieprzespana doba i 8 godzin w przepełnionym pociągu sprawiło, że po dotarciu do celu jedyna, pozostała nam energia, została spożytkowana na przetransportowanie naszych lunatycznych ciał do łóżek. Jaipur poczeka...
sobota, 23 marca 2013
Żeby dostać się w niektóre miejsca pokonujemy dziwnie usytuowane przejścia dla pieszych (powiedziałabym, że z przeszkodami). Tak też było po drodze do Bramy Indii, którą chcieliśmy zobaczyć oświetloną po zmroku, a której teren zamykają o 16.00 (o czym celowo omieszkał nas poinformować ryksiarz w odwecie za wymuszenie na nim uczciwej zapłaty za kurs, zamiast dwukrotnie większej, żądanej przez niego). Zatem Bramę zobaczyliśmy z daleka, lekko ponad głowami policjantów pilnujących by nikt nie przedostał się bliżej niż powinien. Wypiliśmy po kubeczku ulicznego czaju by (jak się okazało za chwilę) ponownie wykłócać się, z podłym naciągaczem - sprzedawcą zimnych napojów, o należną nam resztę.
Następnego dnia poszukując Świątyni Hanumana i parku dotarłyśmy, z poznaną w Nowym Deli Gosią, do kolonialnych budynków ówczesnego centrum handlowego Connught Place. Po niezliczonych zaczepkach ze strony tubylców, ataku dwójki prosząco-drapiących bezdomnych dzieci uraczyłyśmy się kilkoma Breezerami. Na koniec wycieczki zostałam opluta przez młodą żebraczkę, której kolejny biały (w jej mniemaniu: śpiący na pieniądzach) turysta odmówił jałmużny(w jej mniemaniu: należacej się jej darowizny). Mimo wszystko coś w tym Deli jest, że gniew po prostu przekształca się w ignorancję i nie spieszno mi stąd wyjeżdżać.
Stolica daje nam u siebie trochę odpocząć, mimo, że tętni życiem nawet w najmniejszych uliczkach. Znaleźliśmy przyjemny park, Lodi Garden, w którym znajduje się kilka starych muzułmańskich meczetów oraz grobowiec. Dobrze jest spocząc sobie na trawie (bez góry śmieci za plecami) i poczytać książkę :)
czwartek, 21 marca 2013
środa, 20 marca 2013
Golden Temple, Amritsar.
Zagubiony (w czasie) post:
"Jesteśmy w północnym stanie Pandżab, w Amritsar, gdzie mieści się kompleks świątynny Sri Harimandir Sahib. Zwana Złotą Świątynią, to miejsce kultu wszystkich Sikhów ( http://pl.m.wikipedia.org/wiki/Sikhizm#section_1), wyznawców jednej z ciekawszych i przyjaznych religii jakie dotychczas poznałam. Kobiety w charakterystycznych pendżabskich spodniach i mężczyźni z przeróżnymi formami i kolorami turbanów na głowach. I wszyscy przyjaźni i pomocni, samozwańczy święci wojownicy Boga.
Świątynia, jak i ludzie, wywarła na mnie spore wrażenie. Nocujemy w dormitorium przy samej budowli, jemy wspólnie ze wszystkimi a wieczorem ogrzewamy się gorącym czajem. I nikt nie pyta o pieniądze, mile widziana jest donacja a wszyscy "pracownicy" to wolontariusze. Gotują, zmywają, sprzątają, służą pomocą. Ciężko uwierzyć, że są jeszcze takie miejsca na ziemi, gdzie człowiek dba o drugiego człowieka totalnie bezinteresownie, robi to, ponieważ chce."
Delhi
Odwiedzamy Delhi - dawną stolicę Indii (obecnie jest nią Nowe Delhi) Bez problemu znaleźliśmy nocleg o przystępnej cenie w dzielnicy Paharganj (powodzenia z wymową). Mieszkamy przy głównym bazarze Nowego Delhi, na którym roi się od handlarzy, turystów, naciągaczy i sklepików - kramów z przeróżnymi cudeńkami. Odkryliśmy, że w samym Delhi jest kilka olbrzymich bazarów, gdzie każda mała, lecz długa, uliczka specjalizuje się w czym innym. Najbardziej kolorowa jest ta z artykułami pasmanteryjnymi i ręcznie tkanymi sari. W elektronicznej górują zegarki a alejka z przyprawami to rytmiczne kichanie i pokasływanie sprzedawców. Na Chawri i Chandni Bazaar można (jak to zwykło w Indiach) znaleźć wszystko. Za rogiem ulicy z owocami sprzedaje się organiczne barwniki (przygotowania do festiwalu kolorów - Holi). Pod poszarzałymi billboardami leżą sterty worków z ognistoczerwonymi, suszonymi chilli. W powietrzu unosi się intensywny zapach kardamonu zmieszany z kurzem produkowanym przez setki ryksiarzy.