Po dwóch godzinach pedałowania, przeprawie łódką przez rzekę dotarliśmy na Honey Beach. Dużo mniejsza, bardziej dzika i prawie bezludna plaża. Udało nam się wynająć malutki murowany domek, w zasadzie to pokój. Jednak nieoczekiwany nalot bojowo nastawionych, nieśmiertelnych karaluchów uniemożliwił błogi sen aż do godzin porannych. Zostało nam to wynagrodzone Egg Curry i Veg B w jadłodajni z widokiem na morze :)